Budynek Filharmonii Łódzkiej im.Artura Rubinsteina - zupełnie nowy gmach na miejscu dawnego, zagrożonego ruiną - wejście od ul.Gabriela Narutowicza 20/22 ( od lewej brama prowadząca, do ukrytego w głębi podwórza, kina "Bałtyk " - jednego z najbardziej lubianych w Łodzi, od dawna ).
Tu byłam w sobotni wieczór (w g.19 - 22 ) i nie ukrywam po raz pierwszy po wieloletnim remoncie, a już od dawna miałam na to ochotę, aby przede wszystkim zobaczyć wnętrze, bo na zewnątrz i na parterze ( w okolicy kasy biletowej ) owszem, byłam, widziałam. Kilka dni wcześniej moja Córka była obok, w "Bałtyku" na aktualnie nowej części " Piratów..." w wersji 3D. Jeśli mnie pamięć nie myli, ostatni raz byłyśmy razem, chyba, na " Shreku " 2 albo to jednak było jeszcze na " Tańczącym z wilkami" , a na "Shreku" 2 w kinie "Polonia" ( samo centrum Piotrkowskiej ), drugim ulubionym przez nas. Czepiam się tak skrupulatnie tych dat, bo muszę ćwiczyć swoją nieco już zawodną pamięć ...
Zaś w filharmonii byłam na jednym z koncertów w ramach XIV Festiwalu Muzyki Filmowej, a właściwie był to nawet główny koncert muzyki filmowej Stanisława Radwana pod symbolicznym tytułem - "Z biegiem lat, z biegiem dni " ( zaczerpnięty od tytułu serialu A.Wajdy, wcześniej zaś 7- godzinnego ( !! ) przedstawienia teatralnego w jego reżyserii, oczywiście w Krakowie. Koncert był lekki, przyjemny, ( taki zamierzony wybór utworów), a nawet dowcipny - i to już zasługa uroczej pary
konferansjerów w osobach : Doroty Segdy ( prywatnie aktualnej żony S.Radwana ) i Wojciecha
Malajkata ( wiecznego chłopca ). Dzięki naszemu wczesnemu przybyciu do filharmonii ( byłam z przyjaciółmi, więc dzięki ich samochodowi miałam zapewniony transport w obie strony, co ma dla ludzi z Pabianic wielkie znaczenie w godzinach późnowieczornych ) oraz przerwie między dwiema częściami imprezy mogłam dokładnie obejrzeć wnętrze gmachu - od kawiarni w podziemiu po górne foyer i balkon.
Tę możliwość zawdzięczam dzięki windzie, która, dzięki bogom, nowoczesna, przeszklona i dość pojemna, znajduje się w tym budynku - pełnym schodów... Widownia główna na piętrze i to dość wysokim,
jak dla mnie zbytnio za bardzo i na podłodze widowni... też schody ( te są drewniane i wznoszą się raczej łagodnie, ale jednak... ). Im dalszy rząd, tym więcej schodów...
Siedzieliśmy w 10-tym rzędzie, czyli tak mniej więcej po środku - chwała bogom. Nigdy nie lubiłam chodzenia po schodach z powodu jakichś zaburzeń równowagi, a teraz jeszcze ten ucisk w kręgosłupie na nerw kulszowy, auć, ałć...oraz, od prawie11.lat, mieszkanie na 5.piętrze i winda
czyli już poniekąd przyzwyczajenie. Zaś od schodów odzwyczajenie, bo najwyżej czasami na II piętro i nikt znajomy na wyższym i bez windy nie mieszka. A zatem Filharmonia Łódzka już zwiedzona i wiem,
że raczej nie będę jej częstym gościem, tym bardziej , że miewam przecież nagłe ataki kaszlu i naprawdę niełatwo by mi tam było się szybko ewakuować, podobnie jak np. do toalet, mocno oddalonych od widowni. W pewnym stopniu więc odczuwałam trochę niepokoju - na wyrost wprawdzie, ALE JEDNAK... czyli nie dla mnie uroki
bywalca szlachetnych przybytków KULTURY.
|
Ten pierwszy budynek Filharmonii był fajniejszy.
OdpowiedzUsuń